piątek, 4 sierpnia 2023

Epson SL D1000 okiem serwisanta

 


Drukarki drylab są bardzo popularnymi produktami wśród zakładów fotograficznych. Z powodzeniem zastępują duże minilaby chemiczne oferując znakomitą jakość, przy zdecydowanie mniejszych gabarytach i zużyciu energii. Najnowszym produktem tej grupy urządzeń jest Epson SL D1000. Sam producent na swojej stronie opisuje ten produkt tak:

SureLab SL-D1000 to seria kompaktowych drukarek fotograficznych z funkcją druku dwustronnego do wszechstronnej produkcji komercyjnej.

Seria powstała z myślą o zakładach fotograficznych, profesjonalnych fotografach i firmach, które chcą drukować wysokiej jakości zdjęcia i oferują klientom szeroką gamę produktów, w tym spersonalizowane książki fotograficzne, kartki i kalendarze. Wśród firm, które mogą skorzystać z jego zalet znajdują się detaliczne sklepy fotograficzne, firmy eventowe oraz stoiska fotograficzne, sklepy papiernicze, hotele, kawiarnie, bary i restauracje.”



Przyjrzyjmy się zatem tej drukarce w najwyższej opcji z automatycznym podajnikiem papieru w arkuszach i sprawdźmy czy faktycznie jest to produkt godny polecenia profesjonalnym fotografom i firmom.

W mojej recenzji będę porównywał to urządzenie do jego poprzednika czyli modelu Epson SL D800, które jest mi doskonale znane, znam jego silne i słabe strony, wiem co się psuje i co jest powodem tych awarii. Postaram się zatem ocenić czy nowe rozwiązania zastosowane w najnowszym modelu sprawią, że drukarka stanie się lepszym produktem niż jego poprzednik.

Pierwsze co zwykle oceniamy to wygląd urządzenia. Gusta są różne i zwykle się z nimi nie dyskutuje, ale moim zdaniem urządzenie zyskało zdecydowanie nowocześniejszy wygląd, ma ładną ciemną stylistykę i w porównaniu do poprzednika prezentuje się zdecydowanie lepiej. Model zyskał niewielki ekranik o przekątnej 3,5 cm, ale jest kolorowy i umożliwia uzyskanie informacji o stanie urządzenia, poziomach atramentów, ewentualnych błędach itp. Za pomocą tego ekraniku możemy przeprowadzić też konfiguracje urządzenia. Więc jest to zdecydowanie rozwiązanie in plus.





Drugim pozytywem jest możliwość połączenia urządzenia po sieci Ethernet, czego bardzo brakowało w poprzednich modelach. Drukarkę możemy połączyć zarówno przewodowo, jak i bezprzewodowo, co zdecydowanie ułatwia ustawienie urządzenia w pomieszczeniach. Nie musimy już mieć drukarki przy komputerze, tylko może stać w dowolnym, dogodnym dla nas miejscu.

Drukarka tak jak poprzednik drukuje z papieru z roli, ale ma także możliwość drukowania z arkusza. Aby drukować z arkusza, nie trzeba wcale dokupywać modułu podajnika arkuszy –jest on dostępny w podstawowej wersji urządzenia po odchyleniu klapki w tylnej części drukarki. Podajnik ten umożliwia włożenie tylko pojedynczego arkusza. Aby móc załadować większą ilość arkuszy musimy dokupić dodatkowy moduł automatycznego podajnika. Moduł ten oprócz możliwości włożenia większej ilości kartek udostępnia nam funkcje automatycznego dupleksu, co w przypadku potrzeby drukowania z obu stron kartki jest bardzo przydatną funkcją.

Górny podajnik arkuszy


Zanim przejdę do omawiania samej drukarki, chce powiedzieć parę słów o opcji dodatkowego podajnika z funkcją dupleksu. Inżynierowie Epsona, podeszli do tego tematu bardzo solidnie i podczas projektowania tego modułu wzięli pod uwagę różne powierzchnie jakie posiadają papiery używane w tych urządzeniach. Epson zastosował dwie różne rolki podajnika, które możemy samodzielnie bez dodatkowych narzędzi wymienić i przystosować podajnik do obsługi jednostronnie powlekanego papieru, lub dwustronnego. Poza tym łatwo dostępny moduł rolki podajnika, umożliwia łatwe wyjecie go i oczyszczenie z kurzu i pyłu, który z pewnością będzie się pojawiał po dłuższym użytkowaniu.



Drukarka tak jak poprzedniczka jest drukarką 6 kolorową, lecz w odróżnieniu od niej producent zdecydował się na rozwiązanie pozbawione kartridzy, tylko sprzedaje atrament w workach. Worki umieszcza się w plastikowych szufladkach, po 3 z każdej strony drukarki. Worki mają pojemność 250 ml, więc są o 25% większe od kartridzy zastosowanych w poprzednich modelach.




Po wyjęciu drukarki z kartonu od razu odczuwa się mniejszą wagę urządzenia. Drukarka waży 17,5 kg, więc jest o całe 10 kg lżejsza od modelu D800. Tak zredukowana waga może świadczyć o jednym – o zdecydowanie powszechniejszym użyciu plastiku w konstrukcji drukarki. Sprawdzimy sobie zatem jak i gdzie Epson użył plastiku i jak to wpływa na jakość i trwałość drukarki.

Jak wspominałem wcześniej, worki z atramentem umieszcza się w specjalnych szufladkach wysuwanych z drukarki. Szufladki są plastikowe, co w żaden sposób nie wpływa na jakość drukarki, lecz plastik w nich jest tak cieniutki, że podejrzewam, gdy komuś taka szufladka wypadnie na twardą ziemie to może się pokruszyć. A wtedy pojawi się duży problem z właściwym umieszczeniem worka z atramentem w drukarce. Gdyby rozwiązanie to nie pozwalało na całkowite wyjecie tej szufladki, to było by to dużo bezpieczniejsze z punktu widzenia trwałości.


Szufladki zainstalowane w drukarce przygotowane do założenia

Papier zakładamy na uchwyt rolki, który jest tak delikatny, że będzie chyba najczęściej wymienianym elementem w tej drukarce. Z racji zastosowania szuflady na arkusze i jednej centralnej rolki podającej, rolka na papier rolowy musi być tak skonstruowana aby papier był prowadzony centralnie, a nie jak w poprzednich modelach przesunięty na prawą stronę. Takie rozwiązanie wymusiło stworzenie uchwytu na rolkę z ruchomymi oboma bokami. Niestety spasowanie elementów jest tak słabe, że po odblokowaniu blokad, boki same zsuwają się z ośki. System blokowania jest bardzo podobny do tego co wymyślił Fujifilm w swoim modelu DE100. Mamy rączkę, która po podniesieniu zwalnia rolkę, a po zamknięciu rozpycha specjalne plastiki wewnątrz gilzy i w ten sposób blokuje papier na uchwycie. Początkowe egzemplarze tego rozwiązania w drukarkach Fujifilm cierpiały na taką przypadłość, że plastikowe elementy tego mimośrodowego mechanizmu, które pozycjonowały uchwyt, się łamały i mechanizm przestawał działać. Jak Fujifilm zauważył problem, wprowadził nową wersje uchwytu na rolkę ze specjalną blachą, która utrzymywała kluczowe elementy we właściwej pozycji. Później blachę zastąpił specjalną plastikową nakładką, która też spełnia to zadanie w 100%. Epson zastosował praktycznie ten sam mechanizm jak w pierwszych egzemplarzach fujifilm DE100. Fujifilm nowy system mocowania rolki wprowadził w roku 2020, a dziś mamy rok 2023 a Epson wprowadza takie samo wadliwe rozwiązanie. Odnoszę wrażenie, że Epson wyjął jakąś grupę inżynierów z lodówki i kazał im zrobić uchwyt na papier, a Ci nie mieli pojęcia, że konkurencja już kiedyś to zrobiła i okazało się to zupełnie nietrafionym pomysłem.

Ułamany zaczep mechanizmu blokowania rolki w uchwycie Fujifilm DE100

Mocowanie uchwytu po poprawkach firmy Fujifilm

Zaczep mechanizmu w uchwycie Epson D1000

Nie można też pominąć materiałów użytych do produkcji uchwytu. Plastiki są cienkie, posiadające bardzo duże luzy, wszystko się bardzo silnie rusza i do tego nie ma konkretnych pozycji na których blokowały by się elementy. Ułatwiało by to ustawienie właściwej pozycji papieru na rolce. A w tym rozwiązaniu gdzie papier jest montowany centralnie takie rozwiązanie bardzo by się przydało. W tym uchwycie na papier znalazłem tylko jedną pozytywna cechę – boki tego uchwytu są wykonane z półprzezroczystego plastiku, co może pomagać w ocenie ile jeszcze papieru pozostało na rolce.
To nie jest wada optyczna obiektywu, boki faktycznie tak się ustawiają ze względu na duże luzy miedzy elementami
Przezroczysty plastik pomaga ocenić ile papieru zostało jeszcze na rolce




Po założeniu papieru na rolkę umieszczamy papier w koszu podajnika. To niestety kolejny słaby element tego urządzenia. Kosz podajnika jest wykonany całkowicie z plastiku, do tego można powiedzieć, że w drukarce leży luźno. Tak jak w poprzednich modelach kosz był montowany w drukarce na szyny meblowe (metalowe i łożyskowane – tak jakie stosuje się w szufladach), tak w D1000 kosz porusza się miedzy dwiema kształtkami plastikowymi (dwie od strony drukarki i jedna od strony kosza). Powoduje to olbrzymie luzy na koszu, po wysunięciu kosz potrafi się poruszać w górę i w dół oraz na boki w zakresie około 2 cm.
Plastikowa konstrukcja kosza


Trzeba też odnotować fakt braku właściwego pozycjonowania papieru podczas jego wsuwania do drukarki. W starszych drukarkach Epsona D700 i D800 kosz posiadał dwie prowadnice wyposażone w system zapadek, który pozwalał prowadzić papier we właściwych pozycjach. Jeden system prowadnic był na początku kosza, a drugi był wewnątrz kosza, przy wyjściu papieru z kosza. Dzięki temu papier nie pływał i nie było problemów z białymi marginesami na krawędziach. W Epson D1000 prowadnice są tylko na samym początku kosza, ale raczej trzeba by powiedzieć, że to imitacje prowadnic. Nie posiadają, żadnych zapadek, które by utrzymywały papier w konkretnej pozycji. Są zamontowane tak luźno, że nawet mocniejsze dmuchniecie je przesuwa. Takie rozwiązanie jest kompletnie bezsensowne, bo nie spełnia żadnej roli. Wygląda jakby je zamontowali bo mieli za dużo plastiku i trzeba było coś z tym zrobić. Nie będę zdziwiony jak użytkownicy tych drukarek będą zgłaszali liczne problemy z pojawiającymi się białymi pasami na krawędziach papieru.

W tym miejscu jeszcze chciałbym powiedzieć o koszu na ścinki papieru. Ogólnie do jego wykonania nie mam uwag, lecz sposób zakładania go do drukarki nie został zbyt dobrze przemyślany. Nie wiem skąd u Epsona taka awersja do metalu, ale rozwiązanie znane z poprzednich modeli było genialne w swojej prostocie i niezawodne. Po stronie drukarki były dwa magnesy, a po stronie kosza dwie metalowe blaszki, które utrzymywały kosz na swoim miejscu. Instalacja kosza była prosta, szybka i niezawodna. Natomiast w przypadku kosza modelu D1000 zrezygnowano z tego rozwiązania i zastosowano dwie małe plastikowe wypustki, które zaczepiają się o takie same wypustki po stronie drukarki. Gdy drukarka jest nowa, to trzeba użyć naprawdę sporo siły, aby ten mechanizm się zatrzasnął i mielibyśmy pewność, że kosz samoczynnie nie spadnie. Tylko, podejrzewam, że ciągłe otwieranie i zamykanie tego kosza, w końcu spowoduje, że te plastiki się wyrobią i kosz będzie zwyczajnie wypadał.

Ciekawym rozwiązaniem jest przednia część kosza na ścinki. Chwytając ja od dołu, można unieść przednią ściankę i stworzyć z niej tackę odbiornika. Byłby to bardzo ciekawy i przydatny element, jednakże sposób mocowania sprawia, że większa ilość zdjęć jest zbyt dużym obciążeniem dla tej tacki i mocowanie nie wytrzymuje. Na zdjęciu znajduje się 60 wydruków formatu 15x20 i to jest maksymalna ilość jaką jest wstanie wytrzymać ta tacka. Dołożenie kolejnych 10 powoduje gwałtowne opadniecie odbiornika.
Rozłożona tacka na wydruki



Ogólnie spasowanie elementów w tej drukarce jest bardzo słabe i dotyczy to także konstrukcji samej drukarki. Drukarka w porównaniu do poprzedniczki drukuje nieco szybciej, choć różnice nie są duże, bo dla zdjęcia formatu A4, wydruk jest o 5 sekund szybszy. Z doświadczenia wiadomo, że jeśli coś ma działać szybciej, bez utraty jakości, to precyzja wykonania musi być wyższa. W tej drukarce tej cechy wyraźnie brakuje. Drukarka którą testuje jest fabrycznie nowa, a pierwsze wydruki testowe ujawniły bardzo widoczny banding, czyli jaśniejsze i ciemniejsze obszary na wydruku na kształt fal. Ustawione są one prostopadle do ruchu karetki głowicy, więc przyczyną tego jest nierównomierny ruch karetki.
Strzałkami zaznaczyłem przebarwienia jakie pojawiają się na wydruku



Żadne programowe korekcje dostępne ze sterownika nie usunęły problemu. Takie zachowanie widziałem już w poprzednich modelach, ale dotyczyły maszyn o dużych przebiegach, co najmniej 80 000 wydruków. Wpływ na to ma zużycie silników karetki, zwiększone opory na prowadnicach karetki, luzy na tulejach itp. W modelu D1000 takie wady wydruków zaobserwowałem w fabrycznie nowym urządzeniu, co niestety niezbyt dobrze świadczy o jakości wykonania. Nie twierdze, że każde urządzenie będzie posiadało taką wadę, ale w moim egzemplarzu taka wada występuje. A co będzie jak maszyna popracuje powiedzmy pół roku i w tym czasie wydrukuje 50 000 zdjęć?

Urządzenie jest reklamowane przez Epsona jako drukarka dla profesjonalnych fotografów, firm zajmujących się drukiem i ogólnie dla komercyjnego drukowania. Po tym co zobaczyłem, mam poważne wątpliwości co do takiego zastosowania tych drukarek. Jeśli w nowej drukarce występują takie luzy, materiały są tak kiepskiej jakości i ogólnie rozwiązania są sprzyjające awariom, to po pewnym czasie drukarki będą masowo się psuć. A że moim zdaniem konstrukcja sama w sobie jest już wadliwa, to naprawa tych urządzeń będzie praktycznie niemożliwa. Ta drukarka to po prostu taka jednorazówka. Działa do pierwszej awarii, a potem trzeba kupić nową.

Ogólnie dziwie się trochę firmie Epson. Stworzyła pierwszego mini laba, czyli model D700, który z powodzeniem był sprzedawany także przez firmę Fujifilm jako DX100. Maszyna miała swoje wady, ale była solidnie wykonana. Później Epson wypuścił model D800, w której poprawił wszystkie wady i niedociągnięcia poprzedniej drukarki. Większość poprawek nie jest widocznych z zewnątrz, ale przyczyniły się one do poprawy jakości urządzenia i zwiększenia komfortu użytkowania. Zastosowali nowsze głowice o wyższej żywotności, dodali przycisk wysuwania papieru, przeprogramowali prace wentylatorów wyciągowych, aby już tak nie hałasowały. Drukarka stała się dojrzalsza i została pozbawiona wad wieku dziecięcego. I mając taką podstawę, zamiast stosować kolejne usprawnienia, Epson nie robi kroku w tył, tylko 10 kroków i wyrzuca całą koncepcje do kosza i tworzy sprzęt od nowa. Wszystko co dopracowane i działające zamienia na plastikowe wydmuszki, jakby głównym celem była redukcja wagi, a nie zwiększenie niezawodności sprzętu. Wrzuca na rynek plastikową zabawkę twierdząc, że to sprzęt dla profesjonalistów. Niestety, moim zdaniem urządzenie nie ma nic wspólnego z użytkowaniem komercyjnym i nadaje się tylko do użytku domowego. Testując sprzęty, nowe urządzenie zwykle okazywało się lepsze od poprzednika. Chyba po raz pierwszy nie mogę nowego sprzętu Epsona tak podsumować.

niedziela, 4 czerwca 2023

TT Artisan 35 mm f0.95

 Witam po dłuższej przerwie

Jako, że postanowiłem wrócić, po okresie fascynacji aparatami wbudowanymi w smartfony, do pełnowymiarowych aparatów, nabyłem droga kupna nowy sprzęt. Stare body z lustrem w postaci Nikona D80 zamieniłem na bezlusterkowca Nikon Z50 z matrycą APS-C. Do moich amatorskich fotografii w zupełności to wystarczy, a nie trzeba aż tak bardzo sięgać do kieszeni, jak przy kupnie aparatu z pełną klatką.

Przez pewien czas wykorzystywałem obiektywy, które służyły mi z lustrzanką, ale po połączeniu ich poprzez adapter Nikon FTZ, aparat praktycznie stawał się tak duży jak lustrzanka. Szczególnie, ze sam adapter FTZ ma taka wielkość jak kitowy obiektyw 16-50 sprzedawany razem z Nikonem Z50


Jako że zazwyczaj fotografuję jasnymi obiektywami w stylu Sigma 17-50 F2.8, taki zestaw stawał się zwyczajnie duży, a cała magia małego korpusu bezlusterkowca znikała. Sam Nikon również nie ułatwia sprawy, ponieważ dedykowane obiektywy na bezlusterkowce z matrycą APS-C są rzadko spotykane, a ich jakość pozostawia wiele do życzenia. Przeważają plastikowe konstrukcje, włącznie z mocowaniem, co nie wróży niczego dobrego. Dodatkowo, ich cena jest kosmiczna. Weźmy chociażby przykład tego obiektywu kitowego dołączanego do body Z50. To obiektyw w pełni wykonany z plastiku, łącznie z mocowaniem, o świetle zaczynającym się od 3.5 przy ogniskowej 16 mm, a kończącym się na 6.3 przy ogniskowej 50 mm. Jego parametry są naprawdę słabe, a gdy dołożymy do tego regularną cenę wynoszącą około 1700 złotych, to odechciewa się inwestować w ten system.

Nie mogąc polegać na ofercie producenta aparatu, zacząłem poszukiwać rozwiązań niezależnych producentów. I w końcu trafiłem na bardzo ciekawe rozwiązanie. Chiński producent, którego pierwszy raz słyszałem, TT Artisan oferuje stało ogniskowe obiektywy do m.in, mocowanie Nikon Z z matrycą APS-C. Pierwsze co się rzuca w oczy to cena. Obiektywy o ogniskowej 35 mm i świetle 1.4 można już kupić w cenie 350 zł i to jako nowy. Ja zakupiłem trzy obiektywy do testów. Jeden to wspominany 35 mm F1.4, drugi 35 mm F0,95 i trzeci 50 mm F1.2. Potestowałem sobie wszystkie 3 i ostatecznie zostałem przy 35 mm F0,95 oraz 50 mm F1.2.


Dziś opowiem o obiektywie 35 mm 0.95, który kosztuje około 1000 złotych. Jest on w całości wykonany z metalu i szkła. (Nikonie, można? można!) Jego jakość wykonania jest absolutnie najwyższa. Napisy są grawerowane, obudowa jest czarna, a pierścienie ostrości i przesłony poruszają się z należytym oporem i równomiernie przez cały zakres. Oczywiście, biorąc pod uwagę cenę, trzeba zastanowić się, jak producentowi udało się to osiągnąć. Przede wszystkim, jest to obiektyw w pełni manualny - nie posiada autofokusu, procesora ani żadnych styków, co oznacza, że nie można sterować przesłoną bezpośrednio z poziomu aparatu, ani odczytywać informacji o przesłonie w danych EXIF. Jednak z mojego punktu widzenia, możliwość ręcznego ustawiania przesłony i ostrości za pomocą pierścienia jest esencją fotografii. W dzisiejszych czasach, zwłaszcza w erze smartfonów, wiele tej magii zostało pozbawionych. Dotykamy ekranu i mamy zdjęcie. Nie martwimy się zbytnio, ale równocześnie praktycznie nie mamy wpływu na wiele aspektów fotografii. Natomiast w klasycznym aparacie z klasycznym obiektywem możemy ustawić ostrość na dowolny obiekt, nawet na coś, czego autofokus nigdy nie byłby w stanie wyostrzyć. Poniżej przedstawiam przykład zdjęcia z ostrością ustawioną na małe owady unoszące się w powietrzu.




Wracając do obiektywu 35 mm 0.95 - tak jak powiedziałem to wykonany całkowicie z metalu obiektyw, bardzo niewielki, stylizowany na klasyczne obiektywy firmy Meyer-Optik Gorlitz. Poniżej przedstawiciel tej firmy: 


A tu mamy TT Artisan 35 mm F0.95 założony na Nikona Z50 



Widać wyraźne podobieństwo, szczególnie w postaci charakterystycznej zebry na pierścieniach ostrości i przysłony. Oba pierścienie pracują z należytym oporem, a pierścień ostrości oferuje około 120-stopniowy zakres i zapewnia wystarczającą precyzję. Pierścień przesłony działa z "klikiem" co pół stopnia przysłony. Na przykład, jeśli na obiektywie mamy oznaczenie 0.95, a następne jest 1.4, to mamy również klik w połowie, czyli około 1.2. To bardzo przydatne, ponieważ możemy zmieniać przesłonę, nie odrywając oczu od wizjera, ale licząc kliknięcia.

Teraz można zadać pytanie, skoro obiektyw jest wykonany z takich materiałów, ma tak dużą jasność, a cena jest tak niska, to gdzie jest haczyk? To bardzo uzasadnione pytanie, ponieważ nawet brak procesora i autofokusa nie tłumaczy takiej ceny. Twórcy musieli dokonać pewnych kompromisów. Obiektyw ma pewne wady optyczne, szczególnie przy szerokim otworze przysłony. W internecie można znaleźć testy tego obiektywu, gdzie fotografowie fotografują tablice testowe i dowodzą, że ostrość na rogach jest słaba, występuje dystorsja, koma, winieta, aberracja, a po zmniejszeniu przysłony widać ostre krawędzie źródeł światła. Ale czy fotografowanie polega na fotografowaniu tablic testowych? Czy nie oczekuje się podczas zdjęć portretowych "miękkiego" obrazka? Obiektyw ma swoje wady przy maksymalnym otworze przysłony, ale większość z tych wad można zrekompensować w programach graficznych, takich jak Adobe Lightroom. Jednak taki bokeh, jaki generuje ten obiektyw, nie da się stworzyć za pomocą żadnego programu graficznego. Obiektyw gwarantuje nam doskonałe oddzielenie obiektu od tła, a sam bokeh jest pięknie rozmyty, bez ostrych krawędzi.


Po przymknięciu przesłony zwiększamy głębię ostrości, ale pojawiają się również charakterystyczne promienie od źródeł światła, których liczba odpowiada liczbie listków przesłony. Jednak czy jest to wada? Osobiście uważam, że można to wykorzystać jako celowy zabieg artystyczny. Zamiast dodawać promienie w programie graficznym, otrzymujemy je już w chwili robienia zdjęcia.

Podsumowując. W tej cenie otrzymujemy doskonale wykonany obiektyw, niewielki, nie obciążający naszej szyi, dzięki znakomitemu światłu wykonamy zdjęcia nawet w trudnych warunkach oświetleniowych, a po przymknięciu wykonamy piękne zdjęcia krajobrazu, miasta, czy po prostu z wycieczki.

Poniżej jeszcze parę przykładów wykonanych tym obiektywem:







czwartek, 19 września 2019

Fujifilm Frontier DE100 – drukarka (tylko) dla entuzjastów firmy Fujifilm





Przedstawiam drukarkę dla zawodowych fotografów – Fujifilm Frontier DE100. Drukarka jest kontynuacją drukarki Fujifilm Frontier DX100. Osoby znające trochę głębiej firmę Fujifilm domyślają się pewnie ze nie jest to produkt firmy Fujifilm tylko remarkowany. Tak jak poprzedniczka Fujifilm DX100 była produkowana przez firmę Epson, tak jej następczyni, DE100 jest produkowana przez firmę Ricoh. Od Ricoha pochodzą zarówno płyta główna jak i głowice.



Sama konstrukcja drukarki jest dość przemyślana i można powiedzieć że czerpie pomysły z poprzedniczki + dodane są pewne usprawnienia. Choć nie wszędzie zmiany są na „plus”

Drukarka jak to ma w zwyczaju Fujifilm jest w kolorze biało (kremowym) zielonym. Mamy pokrywę serwisową górną, gdzie możemy dostać się do miejsca gdzie pracuje karetka głowicy

Mamy pokrywę tylna, którą używamy gdy zatnie nam się papier. Niestety tak jak poprzedniczka miała tą pokrywę na zawiasie, tak w nowej drukarce, pokrywa jest zdejmowana całkowicie, co przysparza pewnych problemów podczas ponownego montażu, szczególnie gdy próbujemy to zrobić stojąc od frontu drukarki i próbujemy na wyczucie założyć pokrywę.



Podobnie sprawa wygląda z lewą klapką przykrywającą kółko do wyciągania zablokowanego papieru. Łatwo taką klapkę gdzieś odłożyć i zgubić, a bez niej drukarka zgłasza błąd i nie można niczego wydrukować.











Drukarka w przeciwieństwie do poprzedniczki jest drukarką 4 kolorową, ale w większość sytuacji nie ma to wpływu na jakość druku. Niestety na dzień dzisiejszy tusze są dość drogie, wiec pomimo tego, ze jest ich mniej to koszt wymiany tuszy na nowe, jest wyższy niż w przypadku 6 kartridzy w drukarce Fujifilm DX100. Choć firma Fujifilm twierdzi, że dzięki temu że głowica ma mniejszą krople atramentu, drukarka zużywa mniejsza ilość tuszu niż jej starsza siostra. Niestety Fujifilm nagina rzeczywistość, bo użyte w drukarce głowice to Ricoh GH2220 nie są wstanie dać kropli 1 pl. Producent głowic, czyli Ricoh podaje w specyfikacji głowicy ze wielość kropli mieści się miedzy 3-21 pl. Zmierzone przeze mnie rzeczywiste wartości zużycia atramentu dla drukarki Fujifilm DX100 i Fujifilm DE100 są identyczne. Obie drukarki zużywają w sumie 10 ml tuszu na 1 m2. Wartość ta jest zmierzona dla papieru glossy 230 marki Fujifilm oraz przy ustawieniu standard dla jakości druku. Zdjęcie jest w 100% pokryte tuszem (nie ma białych miejsc). Poniżej użyte zdjęcie do testów:

Znając zatem ilość zużytego tuszu, jego koszt itp. Można z łatwością obliczyć, ze koszt wydrukowania zdjęcia w formacie 10x15 dla drukarki Fujifilm DE100 to 36 groszy. Dla drukarki Fujifilm DX100 koszt taki wynosił 26 groszy.

Jeśli chodzi o głowice, to rozwiązania zastosowane w tej drukarce są z pewnością usprawnieniem względem poprzedniczki. Tak jak napisałem wcześniej, w drukarce są zastosowane głowice Ricoha, które są stosowane w wielu innych urządzeniach różnych producentów. Są to głowice przemysłowe, co z pewnością wróży im znacznie większą trwałość, niż w przypadku głowic Epson stosowanych w Fujifilm DX100. Koszt wymiany głowicy jest zbliżony do kosztu w poprzedniej drukarce i wynosi około 1600 zl brutto. Jest tylko jedno małe niedopowiedzenie, o którym znowu Fujifilm nie wspomina. W drukarce są 4 głowice, a nie jedna jak w poprzedniczce. Jeśli zajdzie konieczność wymiany jednej głowicy to koszty będą w miarę akceptowalne, ale gdy padnie ich więcej? Przy wymianie wszystkich głowic wartość sięgnie połowy wartości całej drukarki.

Oczywiście zakładanie ze głowice nam się zepsują jest pewnym nadużyciem i rozwiązanie z 4 głowicami ma też swoje dobre strony. W przypadku niedrożności dysz w głowicy możemy czyścić tylko jedną głowice, nie zużywając pozostałych kolorów. Szczególnie ma to znaczenie, że tak jak wspomniałem tusz jest dość drogi. Kartridż 200 ml kosztuje około 320 zł brutto. Dla Fujifilm DX100, 200 ml kartridż kosztuje 164 zł brutto

Kartridże są ładowane od przodu, tak jak pochłaniacz atramentu i papier. To rozwiązanie znane z poprzedniczki i dzięki temu można drukarkę umieścić we wnęce.



Przejdźmy teraz do części programowej. Tu sprawa już nie wygląda tak różowo. Drukarka w oficjalnej polskiej dystrybucji jest sprzedawana od początku kwietnia. Do dnia pisania tej recenzji, czyli połowa września 2019 roku nadal na stronach Fujifilm nie ma dostępnych sterowników do pobrania. Ba, tych sterowników nie ma też na stronach Fujifilm USA, Fujifilm Niemcy, Fujifilm UK itd. Produkt jest przedawany od poł roku, a sterowniki to jakiś produkt deficytowy.
Drugą ciekawostką jest fakt, ze w momencie instalacji sterownik wymaga 25GB miejsca na dysku ! Wymagania co najmniej jak system operacyjny. Sterownik jak na swoje wymagania jest dość prosty

Mamy do wyboru typ papieru (Glossy, Luster, Silk), następnie jakość druku (standard oraz High Quality). W części page settings możemy wyznaczyć format wydruku oraz czy wydruk ma być z marginesami czy bez nich. Poniżej możemy zmienić orientację wydruku oraz ilość kopii i opcje z tym związane.

Przycisk Display Printer Status pokazuje informacje o poziomie tuszy, zapełnieniu pochłaniacza, informacje o papierze, oraz numer seryjny drukarki, wersje firmware i temperaturę głowicy

Drukarka przygotowana jest dla rynku profesjonalnego i pół profesjonalnego, ale niestety polityka firmy Fujifilm doprowadziła do tego, ze klient jest traktowany jak totalny amator. Rozwiązania wprowadzone w sterowniku drukarki są tak skonstruowane, ze jesteśmy niejako zmuszeni do używania tylko i wyłącznie materiałów eksploatacyjnych marki Fujifilm. Jak tusze to jeszcze rozumiem, tak ograniczenie tylko do papierów marki Fujifilm osobiście uważam za niedopuszczalne.

Już wyjaśniam dlaczego tak myślę. Druga zakładka w sterowniku Color management, odpowiada za zarządzanie barwą. Niestety jak się okazało w czasie testów, wszelkie ustawienia w tej zakładce są tylko atrapą. Wybranie jakiejkolwiek opcji niczego nie zmienia. Ustawienie OFF powinno wyłączyć zarzadzanie barwą z poziomu sterownika, i drukarka powinna drukować zgodnie z profilem wewnętrznym drukarki, tzw. LUT-em.

Poniżej pokaże porównanie przestrzeni barwnej profilu ICC dostarczonego przez Fujifilm z profilem wykonanym osobiście przeze mnie.
  • Drukarka Fujifilm DE100
  • Atramenty Fujifilm Vividia D-Photo
  • Papier Fujifilm Glossy 230

Czyli mamy w obu przypadkach identyczne warunki początkowe.
Jak widać poniżej, profil wykonany przeze mnie jest dramatycznie mniejszy od tego dostarczonego przez Fujifilm. Dlaczego tak się stało? Ponieważ, nie ma możliwości drukowania na tej drukarce bez zarzadzania barwą. Nawet jak wybierzemy ustawienie OFF, to sterownik i tak podkłada profil przypisany do danego nośnika. Niesie to za sobą kolejne implikacje.


  • Musimy drukować tylko i wyłącznie na materiałach Fujifilm. Użycie papierów od nawet najbardziej renomowanych producentów takich jak Ilford, Canson, Hahnemuhle itd. Nie wchodzi w grę, bo nie jesteśmy wstanie stworzyć profilu dla naszej drukarki.
  • Kolejne egzemplarze danego modelu drukarki nie są identyczne. Zawsze istnieją pewne różnice miedzy nimi. W takim wypadku wykonuje się indywidulany profil kolorystyczny ICC. W wypadku tej drukarki taka możliwość nie wchodzi w grę, z powyższego powodu.
·         


Tak jak napisałem w tytule, drukarka jest tylko dla fanów firmy Fujifilm. Dla tych którzy bezkrytycznie patrzą na wszystkie produkty firmy Fujifilm. Takie przywiązanie do produktów jednej firmy jeszcze byłoby zrozumiale gdyby to była drukarka amatorska, którą ktoś sobie stawia na biurku i od czasu do czasu wydrukuje sobie zdjęcie wykonane smartfonem na wakacjach. Ale sprzęt ten został przeznaczony dla zawodowych fotografów, którzy operują kolorystyką, którzy chcieliby użyć innych rodzajów powierzchni, itd. Niestety producent traktuje tych profesjonalistów jak amatorów, narzucając im to jak zdjęcie ma wyglądać. A jak się nie podoba – to masz pecha.

wtorek, 17 kwietnia 2018

Huawei P20 pro versus Nikon D80

Po premierze telefonu Huawei P20pro w sieci, a szczególnie na Youtube pojawiło się wiele porównań aparatu do bezpośredniej konkurencji czyli przede wszystkim telefonów Samsung Galaxy S9+, Google Pixel 2, czy IPhone X.

niedziela, 6 sierpnia 2017

Ustawienie ATTI Mode w DJI Mavic Pro

Wielu posiadaczy Mavica mających wcześniej inny dron ze stajni DJI zauważyło, ze Mavic ma dwa tryby lotu. GPS Mode oraz Sport Mode. Ale nie posiada trybu ATTI Mode, który jest obecny w innych dronach. Wbrew pozorom ten tryb choć trudniejszy w operowaniu niż pozostałe tryby to przydaje się w wielu sytuacjach.

niedziela, 22 stycznia 2017

DriveClub oraz Project Cars - wrażenia z gier przez pryzmat używania kierownicy Logitech G29

Nie jest to test kierownicy do Playstation 4, raczej jest to opis moich wrażeń z użytkowania kierownicy w grach samochodowych. Nie będzie to nawet test kierownicy, tylko bardziej gier które wykorzystywałem do sprawdzenia kierownicy.

Kierownica Logitech G29 nie jest tania, mógłbym nawet powiedzieć ze jako akcesorium do PS4, jest wyjątkowo droga. Cena kierownicy to prawie koszt PS4. Ale trzeba przyznać, ze jakość wykonania, użyte materiały i ogólne wrażenia użytkowania częściowo usprawiedliwiają tak wysoka cenę.
Kierownica jest wykonana z metalu, obszytego skórą. Korpus to oczywiście plastik, ale to tylko obudowa okrywająca elektronikę i silniki i jako tako nie bierze udziału w pracy podczas korzystania z kierownicy.


Podobnie ma się sprawa z pedałami. Są wykonane starannie, z metalu i plastiku z antypoślizgowymi elementami.

Kierownice testowałem z 3 grami. Z DriveClub, z Need For Speed 2015, oraz z Project Cars.
Na początku powiem jak to wygląda z Need For Speed. A w zasadzie jako to nie wygląda, bo okazało się że, gra która polega na jeździe samochodem nie obsługuje kierownicy. EA wraz z twórcą gry, dali ciała na całej linii. To tak, jakby kazać robotnikowi wykopać rów, ale dać mu kołek do tego.

Natomiast w grach które obsługują kierownice wygląda to dużo lepiej. Zarówno  DriveClub jak i Project Cars wyglądają olśniewająco. Każda z nich ma swoje plusy i minusy, ale graficznie i dźwiękowo to najwyższa półka. Samochody odwzorowane są z najmniejszymi detalami.


Mercedes SLS w grze Project Cars
Wygląd samochodu w deszczu w grze DriveClub

Maclaren MC12C w grze DriveClub

Maclaren MC12C w grze Project Cars
Inne graficzne aspekty tez w obu grach są świetnie zrealizowane. W obu grach jest dynamiczna zmiana dnia i nocy, dynamiczna zmiana pogody i związane z tym zmiany zachowania pojazdu. Jeśli chodzi o DriveClub deszcz stopniowo zwilża drogę, aż do powstania kałuż i po ustaniu deszczu szosa dalej jest mokra. Natomiast w Project Cars jak deszcze przestanie padać, to droga natychmiast robi się sucha.
Jeśli chodzi o samochody, to ich prowadzenie jest w obu grach podobne, ale równocześnie inne.

 DriveClub to gra typu arkadowego, ale panowanie nad samochodem nie przypomina tego co można zobaczyć w innych arkadówkach jak np NFS. Tu jest to przeciągnięte w stronę symulacyjną, bardziej zrównoważone. Ale powoduje to tez duże problemy w prowadzeniu pojazdu. Z jednej strony pojazdy mogą się odbić od ściany nie wytracając dużo prędkości, ale z drugiej przesadnie łatwo można wpaść w poślizg i to w zupełnie absurdalnych sytuacjach. Np gdy jedzie się z dużą prędkością i puszcza się gaz, to nagle tył zaczyna zarzucać, co z prawdziwym zachowaniem pojazdu ma niewiele wspólnego. Ponadto samochody występujące w grze są denerwująco nadsterowne. I nie ważne czy samochód ma napęd na przód, na tył, czy napędzane są wszystkie kola, to uporczywie przód wynosi na zewnątrz zakrętu. A za to, samochody sterowane przez AI jadą jak po szynach, są kurewsko nieomylni, aż do przesady. Praktycznie nigdy nie zbaczają z tzw idealnego toru jazdy. Jest to niebywale frustrujące. Do tego przyjemność z gry, burzą systemy kar. Pal licho odejmowanie punktów za uderzenie w ścianę czy inny pojazd, ale obcinanie osiągów na 2 czy 3 sekundy jest strasznie irytujące. A gra karze gracza nie tylko za swoje przewinienia, ale tez za to ze samochód sterowany przez sztuczna inteligencje właduje się w nasz samochód. A to arcadówka, a nie symulacja i uważam to za jawne przegięcie. Świetny jest za to system powtórek. Duża ilość rożnych kamer, pozwala obejrzeć przejazd z rożnych punktów widzenia, ale możemy tez zobaczyć przejazd innego samochodu. Powtórki nie ograniczają się tylko do naszego pojazdu, ale do dowolnie wybranego.
Poniżej fragment powtórki z gry DriveClub




Jeśli chodzi o uszkodzenia, to w grze Drive Club są one tylko wizualne i ograniczają się do w zasadzie zadrapań karoserii, potrzaskanych szyb i lekkich pogięć na karoserii

Natomiast Project Cars nacisk kładzie na symulacje. Uszkodzenia pojazdu maja wpływ na jego osiągi i zachowanie, ba, nawet uszkodzenie przedniego zawieszenia, np w wyniku kolizji powoduje ze kierownica już nie jest prosto, tylko skręcona w lewo lub prawo. I to nie tylko kierownica na ekranie, ale ta rzeczywista która trzymamy w reku. W tej grze wszystko ma znaczenie, paliwo się zużywa, opony się ścierają, co powoduje zmniejszoną przyczepność. Nawet rozgrzanie opon ma znaczenie. Na początku wyścigu, gdy opony nie są odpowiednio rozgrzane, łatwiej wpaść w poślizg. Pojazdy jeżdżące z nami w wyścigu zachowują się zdecydowanie bardziej ludzko, nie są nieomylni. Potrafią wpaść w poślizg, wypaść z toru. Przez to gra mimo, że nie łatwa, sprawia większa frajdę, bo daje wrażenie jazdy z prawdziwymi ludźmi, a nie robotami. Kontrola nad pojazdem jest moim zdaniem znacznie lepsza niż w przypadku gry DriveClub. 
Natomiast system powtórek jest zdecydowanie bardziej ubogi, kamery, oprócz tych z rozgrywki, jest tylko z toru. Widać to na filmiku, który umieszczam poniżej






Powyżej przedstawiłem swoje wrażenia z gier, a teraz czas na parę slow o tym co daje nam kierownica. Przede wszystkim potęguje realizm rozgrywki. Kierownica reaguje na to co dzieje się z samochodem. Jazda z padem w reku, powoduje jakieś tam drgania pada w reku. W przypadku kierownicy kolo kierownicy stawia wyraźny opór, uderzenia powodują wyraźne kopniecie kierownicy, odpowiedz Force Feedback jest 100 razy taka jak w przypadku pada. Do tego pedały dają nam ogromna zaletę jeszcze większej kontroli nad samochodem. W przypadku pada gaz albo mamy wciśnięty "do dechy" albo w ogóle. Tutaj mamy zupełnie analogowy pedał gazu i do tego nie liniowy pedał hamulca. Możemy hamować lekko lub na maksa. Podobnie z pedałem przyspieszenia, podczas wyjścia z zakrętu taka kontrola jest nieoceniona. Jazda z kierownicą to zupełnie inny poziom. Gdy ktoś kiedykolwiek przejedzie się samochodem w grze taka kierownicą, to powrót do pada będzie niezwykle bolesny.

Na koniec jeszcze porównanie widoku samochodu podczas gry:
Na początek widok dla DriveClub:

Widok z maski

Widok z wnętrza na podszybie

Widok z wnętrza wraz widocznością deski rozdzielczej

Widok z tylu bliski

Widok z tylu daleki

A teraz screeny z Project Cars

Widok z maski

Widok z wnętrza na deskę rozdzielczą

Widok z "miedzy siedzeniami"

Widok z hełmu kierowcy

Widok z dachu pojazdu

Widok z tyłu pojazdu

I na koniec widok na przód (choć tak się ciężko jeździ :) )